Ta modyfikacja słów Jana Twardowskiego wydaje się niezbyt przystawać do realiów, szczególnie dzisiejszych. Czy naprawdę kocha się nie „za coś”?
Raczej oczywiste, że tak nie jest. Te romantyczne i wzniosłe hasła o bezinteresownej miłości i kochaniu są dobre w ckliwych powieściach i wierszach. W rzeczywistości kochamy głównie za coś.
Jakby na to nie patrzeć, tak właśnie jest. Pomyślcie o tym. Czy można kochać pomimo wszystko? Czyli pomimo co? Tylko nie mówcie, że pomimo burz i pomimo łez… niestety, to tak nie działa, choć pewnie bardzo byśmy chcieli. W grę wchodzi wiele czynników – choćby nasze potrzeby, pragnienia, oczekiwania. W przypadku trudnych i ciężkich relacji, jeśli „mimo wszystko” darzymy kogoś uczuciem, to także nie oznacza to automatycznie, że czujemy coś „pomimo wszystko”. Najpewniej jest „coś” co powoduje taki stan rzeczy. I nie zawsze jest to coś pozytywnego.
Czy jeśli ktoś nie spełnia pokładanych w nim nadziei, nie daje nam tego, czego byśmy chcieli, brakuje nici porozumienia, bliskości i tzw. bratniości dusz… czy możemy taką osobę kochać? Czy pomimo chłodu, niezrozumienia albo i gorszych, negatywnych cech możemy mówić o kochaniu? Bo oczywiście wiele osób stwierdzi, że kocha, darzy taką osobę uczuciem. Jednak w takim przypadku – przede wszystkim czy możemy mówić o zdrowej relacji? Czy nie zahaczamy o toksyczność relacji? Można kochać pomimo wad, przywar, jakichś zachowań, bo akceptujemy to, tolerujemy, zgadzamy się i chodzimy na ustępstwa czy kompromis. Pewnie jednak są granice i ta słynna cienka linia, za którą kochanie przeradza się w nienawiść.
Cóż. Niestety, kocha się przede wszystkim za coś. A przykładów macie mnóstwo w swoim otoczeniu. Może i spróbujecie pomyśleć o waszych związkach i relacjach z innymi osobami – z dziećmi, rodzicami, krewnymi, ale też partnerem, partnerką, żoną, mężem. Pomimo czego kochacie? A może jednak za co?