Siedzę znów na pracy zdalnej, a za oknem sąsiad daje
jakieś znaki przez machanie i zaczyna krzyczeć do mnie:
„hej człowieku, rzuć robotę, siadaj do fejsbuka,
weź poczytaj, odkryj prawdę, dzisiaj to jest sztuka”.
Nagle „łup” przez okno wpada but mego sąsiada
(wietrzę często, więc otwarte, a but na kanapie),
to ten sąsiad bez maseczki ze sztandarem w łapie.
Krzyczy dalej: „włącz myślenie, bo cię zaczipują,
już szczepionkę z amelinium z Gejtsem nam szykują”.
Nagle wrzaski, ja do okna, patrzę co się dzieje,
to policja wlepia mandat, sąsiad z nich się śmieje.
Krzyczy coś o konstytucji i prawach człowieka,
nagle rzuca im ten sztandar i szybko ucieka.
Tag: rzeczywistość
Nie-świadomość
Rozdeptałaś dziś mój sen,
a ten sen ochlapał cię.
Może mi się tylko śniło,
może to nie byłaś ty.
We śnie byłem twoim psem.
We śnie byłem twoim snem.
W nim gładziłaś moją łapę,
w nim gładziłaś moją dłoń.
Trzeba sprzątać znów po śnie,
tak jak sprząta się po psie.
We śnie nie chcesz mnie już mieć,
we śnie wiążesz ze mną plany.
Może tylko nam się śniło,
może to jest rzeczywistość.
Rozdeptałaś dzisiaj mnie,
a ja chyba nadal śnię.
Pośpieszny
był czwartek albo kolor fioletowy
słowa rzucane pośpiesznie
rozbijały się o szybę naszego kosmosu
szaronijaki i rozmazany krajobraz
nic nie wskazywało, że tego dnia
przytłaczające albo budujące
walec kierowany przez pijanego pracownika
biblioteki naszych umysłów
pamiętam chłodne letnie wieczory
kiedy zamykaliśmy się pod powiekami
niepewnych dotyków w pewnych sytuacjach
nic nie wskazywało, że tego dnia
groteska albo piąta minut dwie
sprawy pośpiesznie kończone
wygasłe zobowiązania i światło
w którym zapisać można tak wiele
wiecznie znikającym atramentem
Sceny nocne
Tej nocy to był huragan. Działo się
jak w najlepszych filmach akcji. Tylko bez
powtórek, kaskaderów, make-up’u, premii
za dotrzymanie terminów. Było cięcie, jedno
za drugim, silne, zdecydowane. Krew była
niemal wszędzie. Nie ketchup, wiesz że nie
lubię go używać. Leżałem przy szafie, wspominając
lunapark, bo kręci się wyraźniej coraz:
sufit, ściana, sufit, ściana, trzask i pękło.
Jeszcze drżenie powieki, trzask, po schodach
wbiega sąsiadka, słychać syreny, fale, światło,
widzę błyski, syreny są blisko, krew nie zasycha
na koszuli, bez kaskaderów, huragan, film akcji.
Dogasa, gaśnie światło. Jeszcze tli się iskra
w oku, cięcie. Syreny przywołują mnie.
Dom
Gdzieś pomiędzy tym wierszem,
a stacją kolejową wędrówka.
Bordowa sukienka, opalone nogi, długie,
poranne kąpiele. Nasze miejsce neutralne
wyznacza ten dom, stacja, ulica Chopina,
pomazane przystanki. Po coś tu jestem.
Towarowy z węglem. Pomyślałem o tobie.
Cholerna gra w skojarzenia. Nie mam biletu.
Na ustach resztki szminki i okruchy
trzymające się małymi rączkami ubrania.
Wczorajsze myśli są jak dziura w płocie,
zaśnieżone ulice, podróż pustym tramwajem.
Wysiadam na Chopina, zaczęło padać.
Życzenia z pokoju
Czasami jesteś jak to osiedle. Jak blok huczysz
od plotek. Tego zamknęli, tamtą okradli, pies znowu
sika na klatce. Nierozerwalne motywy. Rozdarte mapy
rzeczywistości. Trzecie piętro. Zupa na gazie. Oni
na gazie. Czasem jęczą, potem jakieś wrzaski. Czasem
wali w drzwi bez opamiętania. Ona nie chce go wpuścić.
Gdyby tak jebło kiedyś porządnie. Zostałyby po nich
niedopałki rozsypane na półpiętrze. Skłębione myśli,
dym papierosowy niesiony melodią disco polo.
Ja, kabotyn
to nie jest wiersz o pewnym ośrodku kultury
to jest wiersz o środku w punkcie zero zero
szefostwo zrobiło nam łaskę i wieczorem
możemy wystąpić na dużej scenie
na widowni dyrektor z żoną sprzątaczka
operator dźwięku i lekko zawiany portier
(wietrzna pogoda wieczna walka o stołki)
na co dzień mamy oparcie w skrzypiących krzesłach
w salce dzielonej z grupą pań które biorą
kolorowe tabletki a potem są brane
za niezłe artystki i pokazują je w galerii
nie jestem pieprzonym niedźwiadkiem
z którym pstrykniesz sobie fotkę za dwa złote
i nie złożę autografu na wymiętej kartce
wydali nam tomik który rozchodzi się tak
jak zawsze ciepłe bułeczki w Polo Markecie
nie ma gratisów ale uśmiechamy się ładnie
Po-rachunek
Nie tworzę obrazu czytelniczek, chcących zapoznać się
z moimi wierszami. Nawet, jeśli któraś wygląda jak Megan Fox,
tak idealnie ukształtowana na zdjęciach w FHM’ie.
Moje myśli, patrzenie przez okno w tramwaju, zapach
stłumionych podróżnych. Wtedy poezja nie jest idealna,
a mój język zapisany to nie Photoshop, przecież nikt
nie zapłaci za niego siedem tysięcy, a wersji pirackiej
nie ma – chyba, że mnie sklonują. Poza tym narzekam,
zjadam, zasypiam, kupuję w osiedlowych sklepach,
oglądam porno, oddaję mocz, bywam przemęczony, brudny,
nieobecny i ja na nich nie głosowałem, jak niemal wszyscy
napotykani. I po co zbawiać wierszem, lepiej się z nim bawić.