Wiersze, Wiersze z rymem

Nie-świadomość

Rozdeptałaś dziś mój sen,
a ten sen ochlapał cię.
Może mi się tylko śniło,
może to nie byłaś ty.

We śnie byłem twoim psem.
We śnie byłem twoim snem.
W nim gładziłaś moją łapę,
w nim gładziłaś moją dłoń.

Trzeba sprzątać znów po śnie,
tak jak sprząta się po psie.
We śnie nie chcesz mnie już mieć,
we śnie wiążesz ze mną plany.

Może tylko nam się śniło,
może to jest rzeczywistość.
Rozdeptałaś dzisiaj mnie,
a ja chyba nadal śnię.

Wiersze

W kalejdoskopie (+audio)

Często siedziałaś nad brzegiem strumienia,
smukłe i opalone wiejskim słońcem nogi
figlarnie pluskały się w chłodnej wodzie.

Po szczupłym ramieniu wędrowała biedronka
albo gładkie palce chcące odpocząć po
bitwach stoczonych na wielu frontach ciała.

Teraz ożywczy strumień zamieniłaś na plastikową
miskę, kilka chlustów ciepłej kranówki,
kisiel owocowy i dzień, w którym

listonosz przynosi rentę. Z biedronki
mamy tylko dżem, zawsze świeże bułki,
jakieś ulotki, ani śladu kultur bakterii.

Pozostał uśmiech, gdy prosisz o trochę
wrzątku – przeżywamy słodkie chwile.

Dzieci sąsiadów są oburzone,
całujemy się na klatce schodowej.

Wiersze

Dom (+audio)

Gdzieś pomiędzy tym wierszem,
a stacją kolejową wędrówka.

Bordowa sukienka, opalone nogi, długie,
poranne kąpiele. Nasze miejsce neutralne
wyznacza ten dom, stacja, ulica Chopina,
pomazane przystanki. Po coś tu jestem.

Towarowy z węglem. Pomyślałem o tobie.
Cholerna gra w skojarzenia. Nie mam biletu.
Na ustach resztki szminki i okruchy
trzymające się małymi rączkami ubrania.

Wczorajsze myśli są jak dziura w płocie,
zaśnieżone ulice, podróż pustym tramwajem.

Wysiadam na Chopina, zaczęło padać.

Wiersze

Alfabeton

nie jestem poetą bo czasami chodzę
w dresie i siedzę pod blokiem na ławce
nie mam prawa ale mam jazdy i lubię
rozbierać kobiety używając języka
znanego nie tylko w kręgach moich fanek

gdy na konkursie czytam wiersz
jakbym czytał na klatce Marzenie
rozumiem że nie jestem poetą
bo cholernie brak mi liryzmu i ciepła

a ona siedzi w kącie niepozorna
wsłuchana w odpływy i przypływy fal
mojego głosu

a ona siedzi w kącie nie jestem poetą
a ona zabiera mnie do domu otwiera okno
kochamy się zaciekle do ostatniej kropli
aż wiatr za oknem przeleciał billboardy
szumią o tym drzewa zdradzone

Wiersze

Tipsy we dwoje (+audio)

Pamiętasz spacery brzegiem Bzury albo
dzikie palenie trawy u kuzynów na wsi?
Mogłem zaglądać pod bielutką sukienkę,
lubiłaś chowanego od czasów liceum.

Niedawno poznałaś tego wierszokletę.
Same romansidła i im podobne brednie.
Nie dajesz się podrywać i zakładasz majtki,
a przecież wcześniej to się nie zdarzało.

Nawet, kiedy zimą mróz po pupie szczypał,
nie trzymałaś się zasad, całowałaś w bramie.
Dzisiaj, zamiast puszek piwa miażdżonych trampkami,
rymy niedokładne wciskane do ucha.

Zawiodłaś mnie i kolegów z dzielnicy –
byłaś jak Sprite, dziś jesteś pragnieniem.
Pamiętasz, kto na klatce napisał We Love You
farbą w odcieniu twoich długich włosów?

Wiersze

Matematyka z języczkiem

Uczę cię matematyki i pisania wierszy,
taki mix na wiosnę, bo w prezencie
darmowy numerek przez parę miesięcy.

Dzisiaj funkcja stała, ale ręce mi opadły,
więc oddaliśmy się dzieleniu bez reszty.
Mogę powiedzieć, że jesteś bardzo dzielna.

Później napisałaś o mnie wiersz
i miałaś sen niespokojny – byłem poetą,
błądziłem w polu pod wykresem i była

kartka zapisana całkami, a przecież
nigdy o żadnych całkach nie słyszałaś,
a ja nigdy nie uważałem się za poetę.

Wykręciliśmy niezły numerek,
granica od zera do nieskończoności
na biurku twojego ojca
jak pospieszny pociąg.

Wiersze

Klatka z codzienności

kiedy ciekawa chciałaś dotknąć pierwszy raz
rozmawialiśmy o zakładaniu konta przeprowadzce
wspólnych wyjazdach do górskiej chatki babci

tylko tam moglibyśmy wspiąć się na wyżyny
dokończyłbym książkę ty zrzuciłabyś parę kilo
i byłaby pewność że nie zmarnujemy czasu

za drugim razem bliżej poznania dwuznaczne
wykręty i stało się leżymy razem na małej sofie
od kilku lat praca ósma – szesnasta i nerwy słabe

wstać wcześnie kupić bułki mleko pies
obowiązkowo dwie kupy i osiem sików sąsiad
hejnał wariacki za sklepem ustawiam zegarek

kolejne zetknięcia przypadkiem jak wyrok
gdy kochanek sześć to mężczyzn dwunastu
czysta matematyka nieczyste zagrania

ktoś wkręcił słoik zamiast klosza na klatce
pierdoleni artyści amatorzy rozrzucania
butelek petów reklamówek i kolorowych gazet

kiedyś spędzałem godziny na półpiętrze
każdą prawie z inną dziewczyną i każda prawie
chciała tam wracać dotykać pamiętam

i jeszcze całowanie na skrzyni od elektryki
żebyś ty umiała tak pieścić jak dawniej ona
mógłbym nawet przynosić pachnące kwiaty

zapytaj gdzie kończy się ta historia
wypisana sprayem na klatkach pamięci
skądś znam te obrazy a ty się uśmiechasz

pożółkłe kartki w kalendarzu na ścianie
nie obchodzimy już świąt one nas nie obchodzą
więc nie dostaję czerwonej kartki wyblakła

Wiersze

Stażysta III: rozproszenie myśli

Siódma pięćdziesiąt – podpisać listę obecności, ale wcześniej
szósta czterdzieści „Z wiarą” Fabryki próbuje postawić mnie na nogi.
Przewracam się na bok. Na płycie mózgu lądują myśliwce, jak strasznie
huczy. Przerwana cisza. Myśli poszarpane jak bielizna rozrzucona
po pokoju. Wiele razy. Przerywane stosunki z córkami sąsiadek
odbijają się echem od ścian. Kobiety zakręcone, a łatwo je rozkręcić.

Nakręcić zegarek, aby czas nie mógł stanąć. Wstawanie jest trudne, jednak
perspektywa przygód na stażu zwycięża. Przygody na korytarzu. Przygody
w koedukacyjnej toalecie. Zrywam się z łóżka. Później Ona zerwie kontakt.
Póki co śpi niewinnie. Czar pryśnie jak zwykle. Około dziewiątej.
Nie budzić za szybko. Nie wzbudzać podejrzeń. Spojrzeć tylko. Nic więcej.
Łazienka zabiera mi piętnaście minut. Ubrać się schludnie, uczesać.

Wyjście. Drzwi zamykam tylko na dolny, bo górny się zacina. Doświadczenie
nakazuje być ostrożnym w tych sprawach. Pamiętam jak Klaudia mówiła
o spodniach na guziki. Kupiłem cztery pary. Siódma dwadzieścia dziewięć.
Przystanek. Przystaję pod wiatą bo wiatr silny. Młoda dziewczyna poprawia
apaszkę na szyi. Malinka. To ukryć jest trudno. Malinka, mówię. Patrzy
na mnie. A ja dostrzegam uśmiech, zdziwienie, uśmiech, rumiane policzki.

To się dzieje szybko jak w kalejdoskopie. Zbliżamy się do siebie. W tłumie
wsiadającym do autobusu. Tłum pokrzykuje, tłum rozpycha się. Każdego dnia
tak samo. Autobus jak puszka szprota w pomidorach, bo baby z rynku kupują
dużo warzyw, czasami zwierzęta i cuchną potem. Opieram się o poręcz
na tyłach pojazdu. Opierasz się o mnie. Kiedy rozmawiamy rozumiem
coraz lepiej, że trudno oprzeć się twoim ustom. Takie myśli nieprzyzwoite.

Dam się polubić. Chyba mógłbym. Docelowy przystanek. Zakład, że wyjdziemy
gdzieś razem? Obiad w pobliskim barze. Express się nazywa, jak pociąg którym
zmierzam w twoją stronę, maleńka. Dasz mi numer telefonu, dasz? Jestem lokalnym poetą,
ale kiedyś będę znany w kraju. Mam potencjał. Pani od polskiego powtarzała
że mam talent i powinienem dużo pisać. Bo ładne mam wiersze. Ty jesteś ładna.
To się składa jakoś dobrze, kotku. Wysiadam. Numer telefonu zapisany na bilecie.

W głowie maluję obrazy twoich dłoni, myślę – niepewnych i gładkich.
Ciekawych i ciepłych. Bo taki ze mnie artysta, że zdarza mi się
coś zmalować. Kiedy wieczorami będziemy długo rozmawiać nie pójdę
na łatwiznę. Zakazane owoce nie zawsze smakują lepiej. Nadejdzie taki moment.
Nie zgasimy światła. Bezwstydnie. Często bezmyślnie zapominam przekręcić
klucz w drzwiach. Zasłonić okno. Obserwują. Z zazdrością patrzą.

Kiedy łoże zamienia się w morze. Morze falujące coraz bardziej.
Może dzisiaj popłyniesz ze mną. W długi rejs. Między wiersze, ubrana
w skąpe metafory. Będę mówił, dotykał, a wiatr słów rozwieje ci włosy.
Rozwieje wątpliwości ostatnie, gwiazdko. Czuję, że używasz brzoskwiniowej
szminki. Jestem zmieszany, kiedy oblizujesz wargi. Coś w tym jest. Poza
owocami. Poza na stole. Pozornie spokój panuje. W pokoju, przed bitwą.

Pokój wypełnią dzikie obrazy. Choć wcale nie chcę cię obrażać.
Obrażenia nie wchodzą w grę. Chyba, że przypadkiem uderzysz głową
w meblościankę. Pod naporem wojsk jeszcze obcych. Bitwa na wzgórzach.
Bitwa w dolinie rzeki i w ujściu do morza. Desant na tyłach wroga.
Grunt to przemyślane decyzje. Przemyśl, wspominam zeszłoroczne wakacje.
Marta z Przemyśla nie myślała długo. Może dlatego krótko to trwało.

Nie opowiadać o byłych. Nie wspominać o pierwszych razach. Nie powodować
urazów. Nie chwalić się n-razami każdej nocy. A ona jest doświadczona.
A ona miała przygody. Odbyła gody. Może wielokrotnie. Drogo ją to kosztowało.
Z nami będzie inaczej, najdroższa. Bez planów podróży. To autobus
wyznaczy nam trasę. Ważne, że spotkaliśmy się. Ważne, że mamy bilety
miesięczne. Kontroler, nawet jeśli zaskoczy, nie poniesiemy kary.

Mija dwadzieścia minut rozmyślania i spóźniam się do pracy. Przez ciebie. Zrzucam
na ciebie winę. Kierownik zrzuca na mnie dodatkowe obowiązki. Poczuwam się
do obowiązku. Czuję się zobowiązany otwierać drzwi kiedy ktoś chce wejść
do pokoju. W budynku jest wiele kobiet. To mnie rozprasza. I chwilami
poddaję się. Bez walki. Poznaję kroki, pewne i krótkie. Nie widzę, a wiem.
Żywiołowy stukot cienkich obcasów o podłogę. Nie zdążysz złapać klamki.

Otwieram drzwi i zaskoczona wchodzi. Gubię się. Zagubiony szukam wyjścia.
Rozproszony, rozpraszany. Gosia prosi o wyjęcie papieru z drukarki. Zacięty.
Spogląda na mnie. Uśmiecham się, bo wyciągnę wszystko co zechce. Pełna
kultura bakterii. Choć kicha na mnie mocno, bo wciągnęła toner z drukarki.
Czuję, że jesteśmy bliżej. Przynajmniej na poziomie mikrobiologii. Zaczyna się.
Zaczyna się otwieranie drzwi. Pożyczanie spinaczy, długopisów. Zabawy

jak na Dzikim Zachodzie – kto pierwszy złapie klamkę, zwycięży. Kolejne bitwy,
kolejne sukcesy. Zaskoczenie przemija jednak z każdym dniem, a otwieranie drzwi
staje się niewygodnym obowiązkiem. To, co dobre nie zawsze kończy się szybciej.
Za każdym razem myślę, że to jeszcze nie ten moment. W końcu przestaję ufać
tym myślom. Utracony spokój. Trudności z wyrażaniem siebie. Dekadentyzm.