Wiersze

Życzenia z pokoju

Czasami jesteś jak to osiedle. Jak blok huczysz
od plotek. Tego zamknęli, tamtą okradli, pies znowu
sika na klatce. Nierozerwalne motywy. Rozdarte mapy

rzeczywistości. Trzecie piętro. Zupa na gazie. Oni
na gazie. Czasem jęczą, potem jakieś wrzaski. Czasem
wali w drzwi bez opamiętania. Ona nie chce go wpuścić.

Gdyby tak jebło kiedyś porządnie. Zostałyby po nich
niedopałki rozsypane na półpiętrze. Skłębione myśli,
dym papierosowy niesiony melodią disco polo.

Wiersze

Stażysta III: rozproszenie myśli

Siódma pięćdziesiąt – podpisać listę obecności, ale wcześniej
szósta czterdzieści „Z wiarą” Fabryki próbuje postawić mnie na nogi.
Przewracam się na bok. Na płycie mózgu lądują myśliwce, jak strasznie
huczy. Przerwana cisza. Myśli poszarpane jak bielizna rozrzucona
po pokoju. Wiele razy. Przerywane stosunki z córkami sąsiadek
odbijają się echem od ścian. Kobiety zakręcone, a łatwo je rozkręcić.

Nakręcić zegarek, aby czas nie mógł stanąć. Wstawanie jest trudne, jednak
perspektywa przygód na stażu zwycięża. Przygody na korytarzu. Przygody
w koedukacyjnej toalecie. Zrywam się z łóżka. Później Ona zerwie kontakt.
Póki co śpi niewinnie. Czar pryśnie jak zwykle. Około dziewiątej.
Nie budzić za szybko. Nie wzbudzać podejrzeń. Spojrzeć tylko. Nic więcej.
Łazienka zabiera mi piętnaście minut. Ubrać się schludnie, uczesać.

Wyjście. Drzwi zamykam tylko na dolny, bo górny się zacina. Doświadczenie
nakazuje być ostrożnym w tych sprawach. Pamiętam jak Klaudia mówiła
o spodniach na guziki. Kupiłem cztery pary. Siódma dwadzieścia dziewięć.
Przystanek. Przystaję pod wiatą bo wiatr silny. Młoda dziewczyna poprawia
apaszkę na szyi. Malinka. To ukryć jest trudno. Malinka, mówię. Patrzy
na mnie. A ja dostrzegam uśmiech, zdziwienie, uśmiech, rumiane policzki.

To się dzieje szybko jak w kalejdoskopie. Zbliżamy się do siebie. W tłumie
wsiadającym do autobusu. Tłum pokrzykuje, tłum rozpycha się. Każdego dnia
tak samo. Autobus jak puszka szprota w pomidorach, bo baby z rynku kupują
dużo warzyw, czasami zwierzęta i cuchną potem. Opieram się o poręcz
na tyłach pojazdu. Opierasz się o mnie. Kiedy rozmawiamy rozumiem
coraz lepiej, że trudno oprzeć się twoim ustom. Takie myśli nieprzyzwoite.

Dam się polubić. Chyba mógłbym. Docelowy przystanek. Zakład, że wyjdziemy
gdzieś razem? Obiad w pobliskim barze. Express się nazywa, jak pociąg którym
zmierzam w twoją stronę, maleńka. Dasz mi numer telefonu, dasz? Jestem lokalnym poetą,
ale kiedyś będę znany w kraju. Mam potencjał. Pani od polskiego powtarzała
że mam talent i powinienem dużo pisać. Bo ładne mam wiersze. Ty jesteś ładna.
To się składa jakoś dobrze, kotku. Wysiadam. Numer telefonu zapisany na bilecie.

W głowie maluję obrazy twoich dłoni, myślę – niepewnych i gładkich.
Ciekawych i ciepłych. Bo taki ze mnie artysta, że zdarza mi się
coś zmalować. Kiedy wieczorami będziemy długo rozmawiać nie pójdę
na łatwiznę. Zakazane owoce nie zawsze smakują lepiej. Nadejdzie taki moment.
Nie zgasimy światła. Bezwstydnie. Często bezmyślnie zapominam przekręcić
klucz w drzwiach. Zasłonić okno. Obserwują. Z zazdrością patrzą.

Kiedy łoże zamienia się w morze. Morze falujące coraz bardziej.
Może dzisiaj popłyniesz ze mną. W długi rejs. Między wiersze, ubrana
w skąpe metafory. Będę mówił, dotykał, a wiatr słów rozwieje ci włosy.
Rozwieje wątpliwości ostatnie, gwiazdko. Czuję, że używasz brzoskwiniowej
szminki. Jestem zmieszany, kiedy oblizujesz wargi. Coś w tym jest. Poza
owocami. Poza na stole. Pozornie spokój panuje. W pokoju, przed bitwą.

Pokój wypełnią dzikie obrazy. Choć wcale nie chcę cię obrażać.
Obrażenia nie wchodzą w grę. Chyba, że przypadkiem uderzysz głową
w meblościankę. Pod naporem wojsk jeszcze obcych. Bitwa na wzgórzach.
Bitwa w dolinie rzeki i w ujściu do morza. Desant na tyłach wroga.
Grunt to przemyślane decyzje. Przemyśl, wspominam zeszłoroczne wakacje.
Marta z Przemyśla nie myślała długo. Może dlatego krótko to trwało.

Nie opowiadać o byłych. Nie wspominać o pierwszych razach. Nie powodować
urazów. Nie chwalić się n-razami każdej nocy. A ona jest doświadczona.
A ona miała przygody. Odbyła gody. Może wielokrotnie. Drogo ją to kosztowało.
Z nami będzie inaczej, najdroższa. Bez planów podróży. To autobus
wyznaczy nam trasę. Ważne, że spotkaliśmy się. Ważne, że mamy bilety
miesięczne. Kontroler, nawet jeśli zaskoczy, nie poniesiemy kary.

Mija dwadzieścia minut rozmyślania i spóźniam się do pracy. Przez ciebie. Zrzucam
na ciebie winę. Kierownik zrzuca na mnie dodatkowe obowiązki. Poczuwam się
do obowiązku. Czuję się zobowiązany otwierać drzwi kiedy ktoś chce wejść
do pokoju. W budynku jest wiele kobiet. To mnie rozprasza. I chwilami
poddaję się. Bez walki. Poznaję kroki, pewne i krótkie. Nie widzę, a wiem.
Żywiołowy stukot cienkich obcasów o podłogę. Nie zdążysz złapać klamki.

Otwieram drzwi i zaskoczona wchodzi. Gubię się. Zagubiony szukam wyjścia.
Rozproszony, rozpraszany. Gosia prosi o wyjęcie papieru z drukarki. Zacięty.
Spogląda na mnie. Uśmiecham się, bo wyciągnę wszystko co zechce. Pełna
kultura bakterii. Choć kicha na mnie mocno, bo wciągnęła toner z drukarki.
Czuję, że jesteśmy bliżej. Przynajmniej na poziomie mikrobiologii. Zaczyna się.
Zaczyna się otwieranie drzwi. Pożyczanie spinaczy, długopisów. Zabawy

jak na Dzikim Zachodzie – kto pierwszy złapie klamkę, zwycięży. Kolejne bitwy,
kolejne sukcesy. Zaskoczenie przemija jednak z każdym dniem, a otwieranie drzwi
staje się niewygodnym obowiązkiem. To, co dobre nie zawsze kończy się szybciej.
Za każdym razem myślę, że to jeszcze nie ten moment. W końcu przestaję ufać
tym myślom. Utracony spokój. Trudności z wyrażaniem siebie. Dekadentyzm.

Wiersze

Stażysta II: przede wszystkim

Siódma trzydzieści przez następne pięć miesięcy. Autobus.
Pokój kierownika pozostał niedokończonym epizodem. Dziś
jestem obok. Jestem ponad wszelką wątpliwość w pokoju obok.
Obok ciebie. Ósma dwie. Włączyli ogrzewanie. Zimny poniedziałek.
Mógłbym cię rozgrzać, maleńka. Nie mogę. Ani nie chcę rozgrzewać.
Ania czyta gazetę sprytnie ukrywając ją pod blatem biurka.

Włączyć komputer. Przynieść jakieś teczki. Wpisywać. Dopisywać.
Najchętniej popisać się przed tobą. Podpisać ważny dokument.
Zaistnieć choćby na chwilę. Poczuć się ważnym. Poczuć wagę
twojego ciała, maleńka. Czujne koleżanki węszą podstęp. Teraz
nie uda się przełamać lodów. Ale już na firmowej wigilii
przełamiemy się opłatkiem. Będę ci życzył i będę życzył sobie.

Teraz po teczki. Zostały trzy, więc prędzej. Jeszcze herbata.
Ale tylko ekspresowa. Bo czas nagli. Bo czasem lubię ekspresem.
Wycieczki w nieznane. Nie po to, aby odkryć prawdę. Po nowe doznania,
nowe smaki i kuszący zapach. Zapach twoich perfum, maleńka.
Smak herbaty mieszający się ze smakiem twoich ust. Podnieść głowę
z biurka. Obudzić się jednocześnie usypiając fantazje. Do pracy

bo na zegarze zbliża się dziewiąta. Komputer zawiesza się, gdy
wchodzisz do pokoju. Zawieszam wzrok na tobie. Tłumaczę: to nie komputer,
zawiesił się program, zawiesił się program za dwa miliony złotych.
I przez chwilę w owym zawieszeniu pozostanie. Zawieszenie broni po
zebraniu u kierownika. Chwilowa pustka, którą usilnie staramy się wypełnić.
Chcę zawiesić obraz martwej natury w naszym domu za dwa miliony złotych.

Czy uda się naprawić ten program? Odparłem: chcę pozostawić po sobie ślad, chcę
choć przez chwilę zawisnąć z tobą poza czasem. A jeśli poza czasem, to gdzie?
A jeśli poza czasem to nie zapytam kiedy. Proszę! W ośrodku nie można
pracować bo zawiesił się program. Więc na górę do pokoju z serwerem. Zanim
do środka najpierw prośba o klucze. Prośba o klucz do Twojego pokoju
na najwyższym piętrze myśli. Dosyć. Splątany niepewnością otwieram drzwi.

Dosyć! Znowu widzę rysy twojej twarzy, niewyraźne linie tworzące kształt.
Serwer działa. Tu wszystko jest w porządku. Tu panuje ład, więc problem
leży gdzie indziej. Jeszcze nieznaleziony. Pokażę ci takie miejsce, w którym
na pewno się zakochasz. I zakochasz się we mnie, maleńka. Przywrócić program
do życia. Żyć mógłbym z tobą. I rozwiązywać problemy. Leżeć przy tobie,
na tobie, pod tobą. Bo takie mam marzenie, maleńka, żeby.

Na korytarzu tłum ludzi. Dziś czwarty, więc wypłacamy zasiłki. Dziś czwarty
w kolejce stoi blady mężczyzna. Ledwo trzyma się na nogach, wydawać się
może, że ledwo trzyma się po tej stronie ściany. Ściana jest stroma, ale
tak łatwo ją minąć. Zbyt łatwo. Komórka. Wibracje w mojej kieszeni, tak
jak wibracje w głowie przez ciebie przerywane. Nie mogę rozmawiać.
Rozwiązuję problem. Wiem! W ostatnim pokoju ktoś ładuje telefon.

Jedna sieć odłączona, aby inna mogła działać. Ta sieć ma kształt gwiazdy.
Jesteś częścią sieci, w którą mógłbym się zaplątać. Sytuacja opanowana. Można
uruchomić program. Można pracować. Dotykać klawiszy. Dotykać myszki, o tak.

(Nie zdradzę o czym pomyślałem. Nie zdradzę!)

Patrzeć w jasne mrugające oko. Wzrok psuje się z każdym dniem, ale
psują się też relacje, gdy próbujemy porozmawiać poważnie. Praca zaczęta.
Chyba wszystko ma jakieś uzasadnienie. Co o tym myślisz? Chyba wszystko
da się wyjaśnić skoro znaleźliśmy się tutaj w tym samym czasie. W tej samej
przestrzeni powietrznej.

Kaloryfery coraz cieplejsze. Myśli przerywane dźwiękiem telefonu. Lepiej
dźwiękiem twojego głosu, maleńka. Tyle ciepła masz w sobie. Więc chodź.
Już trzynasta. Zamknięte okienko informacji, jestem sam. A sam być nie chcę.
I nie umiem. Więc chodź. Kupiłem świeże ciasteczka. I sok z ananasów. Mogę
poczytać ci wiersze, zadać zagadkę, choć zagadką największą jesteś ty, maleńka.
Bo nie umiem czytać z twoich oczu. Jedynie z ruchu warg i ruchu bioder, gdy

mijasz mnie na korytarzu. Czy to wszystko jest tak nietrwałe, że jutro
o mnie zapomnisz? Zostaną wiersze, gdzieś na wysokiej półce twojej biblioteczki?
Ale nie ufaj tym wierszom. Trafiły pod twój dach. Trafiły tam, gdzie mógłbym
trafić ja. Znaleźć się na peronie własnych myśli. Nie czekać na pociąg
do ciebie. Myśli ukryte w walizce, z której uchodzi jasne przeraźliwie światło.

Wiersze

Nietakt: kontratak

po odwołanym występie Grupy Poetyckiej „Nietakt”
na pół godziny przed rozpoczęciem

Może nawet dziewiętnasta. Może piętnaście po. Niczego
obiecać nie mogę. To nie jest pośpieszny do Gorzowa.
To jest festiwal teatralny, więc musi być przedstawienie.
To jest festiwal małych teatrów i wielkich nadziei.

Może dziewiętnasta czterdzieści. Niczego pewnym być
nie można. Niczego pewien nie jestem. Macie takie ładne
wiersze. I dziewczyny takie ładne. Malowane lale
to nie są. Lekki makijaż nadałby im charakteru.

Nie jestem aktorem. Ja piszę wiersze. To będzie mała
wojna. Ja tworzę poezję, nie tworzywo sztuczne. Więcej
ruchu na scenie, kochani, więcej ruchu. Ta dziewczyna
ma grube uda. To się nie uda. Niech usiądzie z tyłu.

Chłopcy na drabinę. A ty się połóż, mała. Podłóż się
bo krzesełko się chwieje. Chwiejne nastroje rozbudzi
przeterminowany sok pomidorowy lub coś równie okropnego.
Panie dyrektorze, my na pana czekamy. Panie dyrektorze

show zacząć czas. Będzie stara walizka i mnóstwo światła.
Zgrzyt starych, drewnianych krzeseł, to będzie klimat. Będzie
działo się. Ci ludzie napisali wiersze. Ci, co siedzą
na górze we wtorki. Będzie się działo. Siedziało. Się.

Wiersze

Seksbomba?

„To” miejsce odwiedziło stado dzikusów,
po nich konnica, wojska rakietowe,
dywizja pancerna i leśne bojówki.

Na koniec saperzy –

to pewnie przez nich masz taką minę.
Choć rozbrojenie dawno ogłoszone,
ciągle zdarzają się niewypały.

Wiersze

Poezja atomowa krótkiego zasięgu

Coraz więcej miejsca, kolejne puste krzesła,
szerokie spektrum tekstów i spotkania widmo.

Więcej powietrza, poetyckie wydechy,
zdają się być obce, podobnie jak twarze.

Więcej wody w wierszu, mniej tłustego słowa,
przez palce przelewane równoległe światy.

Dziewczyny w spódniczkach, które pisz(cz)ą jeszcze,
chciałyby spróbować dotknąć ostrza tekstu.

Nie mają śmiałości, by do siebie przyjąć
bojaźliwych chłopców tryskających słowem.

Coraz więcej miejsca, dostawiamy krzeseł
licząc jak w grze w karty na dobre rozdanie.

Wczoraj gra w pokera, dzisiaj gramy w wojnę.
Linia frontu znika jak miejska poezja.

Wiersze

Krystyna z gazowni rozmawia przy kawie z panią Goździkową

Ten nowy sąsiad spod siódemki, on ma dużego,
co też pani mówi, pani Krystyno, a instruktor
fitness spod trójki? I te bokserki wykrojone
na miarę dwudziestego pierwszego wieku,
droga koleżanko, on ma najmniej dwadzieścia pięć.

Mąż ma bóle w okolicach i nie daje mi
zasnąć, sapie jak pies sąsiada, albo jak sąsiad
kochana koleżanko, niechże pani da spokój,
pani Goździkowo, ja swoje wiem, chłop z targu
ma duże jajka, odwiedzam go co trzy dni.

Chciałabym dużego, ja to wolę mniejsze,
łatwiej przechować, a i roboty przy takich
niewiele, racja sąsiadko, tylko pociecha
także mała, coś za coś, duże psy robią
duże kupy, to nie są zwierzęta do bloku.