Wiersze

Odkrywanie planet

Powiedziała: opowiedz jakąś historię.
Niech będzie o tobie i o mnie. Jesteś poetą, a ja
zakochałam się kiedyś w poecie, był delikatny,
opowiadał mi o lepszym miejscu
i byliśmy przez chwilę jak jedność,
a wiatr potargał mi włosy.

Powiedziała: byłam w gimnazjum, więc wiem,
co to zmarnować trzy lata, jesteś poetą, który może
mieć moje młode ciało, tknąć we mnie iskrę.
Opowiedz mi o potrzebie, o świecie, o świcie,
jesteś poetą i masz wyrobiony język, a ja poetką
nie jestem, ale niedługo wyrobią mi dowód.

Powiedziała: ojciec kupi mi samochód
na osiemnastkę, będziesz czytał mi wiersze
na tylnym siedzeniu, może nawet dam ci
się pocałować, zakochałam się kiedyś w poecie,
a on całował, całował. Jesteś poetą. Z przerwą
między jednym guzikiem, a kolejnym wersem,
z przerwą na złapanie za tyłek.

Więc opowiedziałem jej o miejscu, w którym
zostaniemy przyjaciółmi. Między jednym
pocałunkiem, a kolejnym wierszem.

Po ludzku, w jakimś zaułku, będziesz paliła
papierosa, wcześniej usta zamoczysz w ciepłym
piwie, pokażę ci sztuczkę ze znikającą monetą,
nie odgadniesz co chowam teraz w dłoni.

Wiersze

Tipsy we dwoje

Pamiętasz spacery brzegiem Bzury albo
dzikie palenie trawy u kuzynów na wsi?
Mogłem zaglądać pod bielutką sukienkę,
lubiłaś chowanego od czasów liceum.

Niedawno poznałaś tego wierszokletę.
Same romansidła i im podobne brednie.
Nie dajesz się podrywać i zakładasz majtki,
a przecież wcześniej to się nie zdarzało.

Nawet, kiedy zimą mróz po pupie szczypał,
nie trzymałaś się zasad, całowałaś w bramie.
Dzisiaj, zamiast puszek piwa miażdżonych trampkami,
rymy niedokładne wciskane do ucha.

Zawiodłaś mnie i kolegów z dzielnicy –
byłaś jak Sprite, dziś jesteś pragnieniem.
Pamiętasz, kto na klatce napisał We Love You
farbą w odcieniu twoich długich włosów?

Wiersze

Wiersz w naturze

poznałem zapach łagodny i świeży nie jestem
poetą jak o mnie mówisz bo wypisuję brzydkie wyrazy
na klatkach schodowych to pewna wariacja
w zielonych oczach niechęć do nowości

zabieram cię na podmiejskie polany wiesz czego chcę
więc wiesz co robić zające spłoszone falujące zboże
trawę masz w ustach odstawiasz teatrzyk
kiedy próbuję zdjąć z ciebie sukienkę

to się nie liczy to się nie liczy zabawmy się
w berka w myszkę i kotka jesteśmy sami
już słupek rtęci skacze do góry czuję się inny
niż choćby wczoraj to czas mnie posuwa taka aluzja

na lewej łopatce ziarenko piasku albo literka
o krągłym brzuszku głaskana wolno odkrywam zwrotki
pełne rumieńców rozsuwam wersy moja poezja
na mokrej trawie dotknij mnie proszę między słowami

Wiersze

Stażysta III: rozproszenie myśli

Siódma pięćdziesiąt – podpisać listę obecności, ale wcześniej
szósta czterdzieści „Z wiarą” Fabryki próbuje postawić mnie na nogi.
Przewracam się na bok. Na płycie mózgu lądują myśliwce, jak strasznie
huczy. Przerwana cisza. Myśli poszarpane jak bielizna rozrzucona
po pokoju. Wiele razy. Przerywane stosunki z córkami sąsiadek
odbijają się echem od ścian. Kobiety zakręcone, a łatwo je rozkręcić.

Nakręcić zegarek, aby czas nie mógł stanąć. Wstawanie jest trudne, jednak
perspektywa przygód na stażu zwycięża. Przygody na korytarzu. Przygody
w koedukacyjnej toalecie. Zrywam się z łóżka. Później Ona zerwie kontakt.
Póki co śpi niewinnie. Czar pryśnie jak zwykle. Około dziewiątej.
Nie budzić za szybko. Nie wzbudzać podejrzeń. Spojrzeć tylko. Nic więcej.
Łazienka zabiera mi piętnaście minut. Ubrać się schludnie, uczesać.

Wyjście. Drzwi zamykam tylko na dolny, bo górny się zacina. Doświadczenie
nakazuje być ostrożnym w tych sprawach. Pamiętam jak Klaudia mówiła
o spodniach na guziki. Kupiłem cztery pary. Siódma dwadzieścia dziewięć.
Przystanek. Przystaję pod wiatą bo wiatr silny. Młoda dziewczyna poprawia
apaszkę na szyi. Malinka. To ukryć jest trudno. Malinka, mówię. Patrzy
na mnie. A ja dostrzegam uśmiech, zdziwienie, uśmiech, rumiane policzki.

To się dzieje szybko jak w kalejdoskopie. Zbliżamy się do siebie. W tłumie
wsiadającym do autobusu. Tłum pokrzykuje, tłum rozpycha się. Każdego dnia
tak samo. Autobus jak puszka szprota w pomidorach, bo baby z rynku kupują
dużo warzyw, czasami zwierzęta i cuchną potem. Opieram się o poręcz
na tyłach pojazdu. Opierasz się o mnie. Kiedy rozmawiamy rozumiem
coraz lepiej, że trudno oprzeć się twoim ustom. Takie myśli nieprzyzwoite.

Dam się polubić. Chyba mógłbym. Docelowy przystanek. Zakład, że wyjdziemy
gdzieś razem? Obiad w pobliskim barze. Express się nazywa, jak pociąg którym
zmierzam w twoją stronę, maleńka. Dasz mi numer telefonu, dasz? Jestem lokalnym poetą,
ale kiedyś będę znany w kraju. Mam potencjał. Pani od polskiego powtarzała
że mam talent i powinienem dużo pisać. Bo ładne mam wiersze. Ty jesteś ładna.
To się składa jakoś dobrze, kotku. Wysiadam. Numer telefonu zapisany na bilecie.

W głowie maluję obrazy twoich dłoni, myślę – niepewnych i gładkich.
Ciekawych i ciepłych. Bo taki ze mnie artysta, że zdarza mi się
coś zmalować. Kiedy wieczorami będziemy długo rozmawiać nie pójdę
na łatwiznę. Zakazane owoce nie zawsze smakują lepiej. Nadejdzie taki moment.
Nie zgasimy światła. Bezwstydnie. Często bezmyślnie zapominam przekręcić
klucz w drzwiach. Zasłonić okno. Obserwują. Z zazdrością patrzą.

Kiedy łoże zamienia się w morze. Morze falujące coraz bardziej.
Może dzisiaj popłyniesz ze mną. W długi rejs. Między wiersze, ubrana
w skąpe metafory. Będę mówił, dotykał, a wiatr słów rozwieje ci włosy.
Rozwieje wątpliwości ostatnie, gwiazdko. Czuję, że używasz brzoskwiniowej
szminki. Jestem zmieszany, kiedy oblizujesz wargi. Coś w tym jest. Poza
owocami. Poza na stole. Pozornie spokój panuje. W pokoju, przed bitwą.

Pokój wypełnią dzikie obrazy. Choć wcale nie chcę cię obrażać.
Obrażenia nie wchodzą w grę. Chyba, że przypadkiem uderzysz głową
w meblościankę. Pod naporem wojsk jeszcze obcych. Bitwa na wzgórzach.
Bitwa w dolinie rzeki i w ujściu do morza. Desant na tyłach wroga.
Grunt to przemyślane decyzje. Przemyśl, wspominam zeszłoroczne wakacje.
Marta z Przemyśla nie myślała długo. Może dlatego krótko to trwało.

Nie opowiadać o byłych. Nie wspominać o pierwszych razach. Nie powodować
urazów. Nie chwalić się n-razami każdej nocy. A ona jest doświadczona.
A ona miała przygody. Odbyła gody. Może wielokrotnie. Drogo ją to kosztowało.
Z nami będzie inaczej, najdroższa. Bez planów podróży. To autobus
wyznaczy nam trasę. Ważne, że spotkaliśmy się. Ważne, że mamy bilety
miesięczne. Kontroler, nawet jeśli zaskoczy, nie poniesiemy kary.

Mija dwadzieścia minut rozmyślania i spóźniam się do pracy. Przez ciebie. Zrzucam
na ciebie winę. Kierownik zrzuca na mnie dodatkowe obowiązki. Poczuwam się
do obowiązku. Czuję się zobowiązany otwierać drzwi kiedy ktoś chce wejść
do pokoju. W budynku jest wiele kobiet. To mnie rozprasza. I chwilami
poddaję się. Bez walki. Poznaję kroki, pewne i krótkie. Nie widzę, a wiem.
Żywiołowy stukot cienkich obcasów o podłogę. Nie zdążysz złapać klamki.

Otwieram drzwi i zaskoczona wchodzi. Gubię się. Zagubiony szukam wyjścia.
Rozproszony, rozpraszany. Gosia prosi o wyjęcie papieru z drukarki. Zacięty.
Spogląda na mnie. Uśmiecham się, bo wyciągnę wszystko co zechce. Pełna
kultura bakterii. Choć kicha na mnie mocno, bo wciągnęła toner z drukarki.
Czuję, że jesteśmy bliżej. Przynajmniej na poziomie mikrobiologii. Zaczyna się.
Zaczyna się otwieranie drzwi. Pożyczanie spinaczy, długopisów. Zabawy

jak na Dzikim Zachodzie – kto pierwszy złapie klamkę, zwycięży. Kolejne bitwy,
kolejne sukcesy. Zaskoczenie przemija jednak z każdym dniem, a otwieranie drzwi
staje się niewygodnym obowiązkiem. To, co dobre nie zawsze kończy się szybciej.
Za każdym razem myślę, że to jeszcze nie ten moment. W końcu przestaję ufać
tym myślom. Utracony spokój. Trudności z wyrażaniem siebie. Dekadentyzm.

Wiersze

Chcesz mi pokazać

chcesz mi pokazać
jesteś jak równanie z niewiadomą
(nie potrafię odgadnąć myśli)

kiedy w pośpiechu szukam
i nie mogę znaleźć
poznaję coraz ciekawsze techniki
rozwiązywania odpinania rozsuwania
równań guzików suwaka

lubię próby Bernoulliego
lubię odnosić sukces
w N-próbach N-równaniach
w N-dziwacznościach
gdy chcesz mi pokazać
wspólną płaszczyznę

punkt wspólny nocą

Wiersze

Albo nawet zbawieni

Ona ma długie blond włosy. Ma duże,
niebieskie oczy. Tak duże jak zapędy
tych niezłomnych amantów.

Ona nie da się zbliżyć do siebie. A oni
wychodząc z inicjatywą, otwierają jej drzwi.
Starają się używać sprawdzonych i dobrych.

Ona się uśmiecha, często gryzie wargi.
A im krew płynie jakby szybciej.
O jej wargach nie ma mowy. Są tylko

myśli i zawstydzone twarze, kiedy
z premedytacją nosi za krótką spódniczkę.
Tworzy w ich głowach kształty,
o których wstydzą się opowiadać.

Każdy jej dotyk sprawiłby, że nagle stanie
czas i w jednej chwili byliby zbawieni.

Wiersze

Nazywam

Patrzcie, to ten co kobiety rozbiera
wierszami. W gazecie pan redaktor napisał,
że to nowy jakiś. Nowy sport ekstremalny.

On to ma życie, Goździkowa mówiła.
Czyta czasami te wiersze i guziki
od bluzki jak na komendę się rozpinają,
jeden za drugim, taki poetycki efekt Axe.

Sąsiadka spod czwórki słyszała,
siedział z jakąś w pokoju:
nazywam się poeta, rozbieram słowami.

Nazywam się poeta i zdarza mi się
używać rąk i języka, kiedy piszę,
kiedy z kobietami po wersach wędruję,
rewizja osobista, zamieniam je w wiersz.

Wiersze

Dzień kobiet

Nie kupię ci kwiatów, to jest dzień
kobiet, więc nie kupię kwiatów.

Lepiej chodźmy się całować, tak
chodźmy całować się, to jest dzień
kobiet, więc nie kupię kwiatów.

Lepiej całujmy się, nie padnie
żadne słowo, padnie my na froncie
kuchennej szafki.

Lepiej chodźmy całować się,
nadal mam nadzieję, a ty
znowu beznadziejna, tak.